Podróż nad Amazonkę i pierwsza noc w dżungli

Opowieść o bajecznym miejscu w Brazylii, raju na ziemi, gdzie spanie w drewnianym domu z dziurawą podłogą i dachem z liści palmowych okazuje się być wspaniałą przygodą i gdzie lokalni przewodnicy zabierają nas na wspaniale egzotyczne wyprawy.
Papuga Ara siedzi przy hamaku w dżungli

Jak dotrzeć do dżungli amazońskiej?

Miejsce do którego zmierzamy leży w Brazylii i dotarcie do niego zajmuje sporo czasu. Po krótkim locie z Bogoty lądujemy w Leticii. Cały czas jesteśmy w Kolumbii ale ponieważ wiemy, że tego samego dnia będziemy ją opuszczać, jeszcze na lotnisku musimy się wymeldować. Granica pomiędzy Kolumbią a Brazylią jest niemalże niewidoczna – nie ma żadnych bramek i kontroli, a ciężko się domyślić co oznaczają pomarańczowe słupki, stojące na jednym z pasów. Na komendzie policji w Tabatindze prosimy o wjazd do Brazylii. Tak naprawdę, nikt tego od razu nie kontroluje, a granice pomiędzy krajami są słabo oznaczone i samemu trzeba się dowiedzieć jakk załatwić te wszystkie formalności. Jeśli się tego nie zrobi, można się potem spotkać z różnymi problemami.

W Tabatindze wsiadamy na dużą motorówkę, którą przez krótki czas płyniemy Amazonką – to nasze pierwsze i nie ostatnie spotkanie z nią, będziemy jeszcze miały okazję długo ją podziwiać. Dopływamy do miejscowości Benjamin, gdzie rzeka Javari wpada do Amazonki. Wyruszamy samochodem na skróty, nie musząc dzięki temu parę godzin pokonywać krętej rzeczki. Jedziemy niby asfaltową drogą przez dżunglę i małe miasteczka, co chwilę zwalniając, żeby bezpiecznie ominąć ogromne dziury. Siedzimy na pace razem z mrożonym kurczakiem i puszkami piwa, z tej perspektywy podziwiając widoki. W końcu znowu docieramy do Javari i miejscowości Atalaia. Stąd zabiera nas kolejna łódź, tym razem już do celu. Płynąc, widzimy jak z jednej strony zachodzi słońce, a z drugiej nadciągają ciemne, jakby burzowe chmury. Deszcz jakimś cudem nas omija.

Pierwsze, nocne spotkanie z dżunglą

W dżungli jest tak samo gorąco jak w Leticii, ale kiedy dopływamy do Palmarii jest już ciemno i komary z lubością żywią się naszą krwią. Chociaż mamy ubranie specjalnie na taką okazję – szybkoschnące długie spodnie i koszule z długimi rękawami, to wcale nie mamy ochoty ich na siebie zakładać, bo każdy kolejny skrawek materiału nieprzyjemnie lepi się do ciała. Obficie spryskujemy się sprejem, zarówno tym, który podobno używa armia amerykańska (więc teoretycznie, powinien naprawdę odstraszać komary), jaki i tym tutejszym, zrobionym lokalnie. Mam wrażenie, że nic na nie działa, wciąż tak samo chętnie siadają mi na nogach.

Z ciężkimi plecakami kierujemy się do maloki – dużego domku z dachem zrobionym z liści palmy w którym będziemy spały w najbliższym czasie. Wchodzi się do niego po paru schodkach, drewniana podłoga nie jest więc bezpośrednio na ziemi, a zrobione z siatki drzwi zapobiegają licznemu robactwu.  Przynajmniej tym latającym, bo kiedy świecę latarką na podłogę, karaluch długości mojego małego palca umyka pod deski. Wzdrygam się na myśl ile ich tutaj jest, poza zasięgiem mojego wzroku i nikłego światła. Muszę pamiętać, żeby plecak zawsze szczelnie zapinać, a łóżko – czyli materac z zawieszoną nad nim moskitierą – dokłądnie opatulać materiałem, żeby nic nie dostało się do środka.

Obok naszej maloki są łazienki. Poszczególne kabiny oddzielone są drewnianymi ścianami. Jest parę prysznicy i toalet. Kiedy wybieram się do jednej z nich, a jest oczywiście zupełnie ciemno, mam tylko czołówkę na głowie. Dookoła mnie, niemalże na wyciągnięcie ręki zaczyna się prawdziwa dżungla – mnóstwo drzew i nieznanych mi zwierząt, czających się między nimi. Patrzę w tę ciemność i zastanawiam się czy zobaczę, jak w świetle księżyca coś się porusza. Nie widzę nic, ale to przecież nie koniec na dziś spotkań z naturą. Wchodzę do łazienki, oświetlając ściany w poszukiwaniu towarzyszy, zaglądam też pod deskę sedesową. Czując się niemalże bezpiecznie, wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Podnoszę wzrok – i to jest błąd. Wrzeszczę i wybiegam z kabiny, wciąż jeszcze się trzęsąc z przerażenia, po zobaczeniu białego pająka, który był tak wielki jak moja otwarta dłoń. Szedł po toaletowej ścianie tuż przed moim nosem.

Potem boję się ponownie skorzystać z toalety, ale ostatecznie to robię. Od tego momentu dużo dokładniej sprawdzam czy rzeczywiście nie ma pająków. Z prysznica za to postanawiam skorzystać dopiero rano, kiedy będzie już widno, chociaż moje ciało zdecydowanie domaga się ochłody.

Wchodząc pod moskitierę, kiedy jestem pewna, że nic niepożądanego ze mną nie weszło, czuję się wyjątkowo bezpiecznie. Materac jest miękki, nie latają żadne komary, nie chodzą karaluchy czy pająki. Ale na pewno nie jest cicho. Wydaje mi się, że nocą w dżungli jest znacznie głośniej niż w dzień – ale może to wrażenie potęguje fakt, iż jestem przyzwyczajona do niemal zupełnej ciszy. Tutaj wszystko krzyczy, chociaż nie jestem w stanie zidentyfikować żadnego z tych odgłosów. Ale są ich tysiące. Tak też usypiam, kołysana tą dziwną kołysanką, której nie można usłyszeć w żadnym innym miejscu na świecie.

Oswojona papuga – nasz nieustanny towarzysz w Palmarii

Budzi mnie przeraźliwy wrzask i mam wrażenie, że jego źródło lata gdzieś dookoła maloki. Otwieram oczy i okazuje się, że jest już widno, zegarek pokazuje mi, że jest około 5:30. Zakładam klapki i w piżamie wychodzę na zewnątrz. W świetle dnia jest tu zupełnie inaczej, słońce dopiero wschodzi i nie ma jeszcze takiego skwaru – jest bardzo przyjemnie i zupełnie nie tak strasznie jak było wieczorem. Całe robactwo gdzieś pouciekało, a dżungla jest zielona, chociaż wciąż tajemnicza.

Nie tylko ja już wstałam – część moich towarzyszek jest już na nogach, a reszta budzi się chwilę później. Wchodzimy po schodkach na sam szczyt drewnianej wieży, skąd widzimy jak słońce wschodzi nad drzewami, po drugiej stronie Javari. Kładę się na jednym z zawieszonych tam hamaków i stamtąd podziwiam wschód słońca. Znowu słyszę wrzask, który mnie obudził i szybko przekonuję się skąd się bierze. W naszą stronę leci duża, niebiesko-żółta, duża papuga i cały czas krzyczy „Laura, Laura!”. Tak też poznajemy tutejszą oswojoną papugę, Laurę.

Chociaż z pracownikami żyje całkiem przyjaźnie, to dla nas na początku jest wredna. Robimy zdjęcia, a ona cały czas do nas podlatuje i chce… właściwie nie wiadomo co zrobić, ale widząc jej wielki dziób, wolimy się odsunąć. Kiedy schodzimy na dół, jednej z nas uniemożliwia to Laura, która staje tuż przed schodkami i próbuje dziobnąć w stopę, a innej chce usiąść na głowie.

Okazuje się, że Laura robi wszystko, na co ma ochotę. Chociaż teoretycznie jej nie wolno, wlatuje do stołówki i zjada orzechy z drewnianej miski. Jeśli dostrzeże, że ktoś zostawił bez opieki jakiś mniejszy przedmiot, zabiera go i wrzuca do rzeki. Nam kradnie łyżeczkę z kawy, a potem przez długi czas ją wylizuje. Kiedy chce jej się pić, siada na umywalce i sama odkręca sobie kran. Najbardziej lubi przebywać tam, gdzie wszyscy i przyglądać sobie co robią. Kiedy więc pleciemy bransoletki, Laura siedzi na stole i z zainteresowaniem obserwuje jak przeplatamy kolejne sznurki. A potem robi nam psikusa – siada nad nami i… załatwia się na sam środek stołu. Kolejnego dnia – widząc jak podczas posiłku siada dokładnie w ten sam sposób, już wiem czego mogę się spodziewać i odskakuję, nim zdąży to zrobić.

W dżungli… zupełnie jak w domu

Po paru dniach pobytu w Palmarii, już nie boję się chodzić do łazienki w nocy, nawet nie zawsze sprawdzam czy coś siedzi po deską klozetową. Kąpię się nawet po ciemku, a kiedy po nocy spędzonej na hamaku, w samym środku dżungli, wracam z powrotem do maloki, to czuję się jak w domu, chociaż widzę jak karaluchy uciekają z oświetlonego przeze mnie kawałka podłogi.

Tak przyjemnie spędzamy czas w tym kawałku trochę ucywilizowanej dżungli. W stołówce zawsze jest się czego napić – możemy wybrać wodę, różne napoje, kawę lub herbatę, albo zjeść owoce między posiłkami. Wolny czas spędzamy na rozmowach z tutejszymi przewodnikami (ćwicząc nasz hiszpański i portugalski, bo tylko tak się można z nimi porozumieć), bujamy się na hamakach czytając albo podziwiając widoki. Wieczorami dostajemy lokalny drink – caipirinhę. Raz wybieramy się na imprezę do pobliskiej wioski, gdzie całą noc świętują doprowadzenie prądu. Z jednego z domków dobiega głośna muzyka, poza kobietą siedzącą w środku na hamaku, są obecni sami mężczyźni. Kiedy więc nas widzą, bardzo się ożywiają i porywają do tańca. Czujemy się jednak bezpiecznie, bo są z nami nasi przewodnicy, którzy cały czas nas pilnują.

Oczywiście, nie siedzimy ciągle w Palmarii – o naszych innych przygodach i wyprawach po dżungli opowiem w kolejnym odcinku.

Wycieczka do dżungli

A jeśli ty też chcesz wybrać się do dżungli to zapraszamy! Pilotem jest jeden z fotografów, Zofia Nowaczyk, autorka wszystkich powyższych pięknych zdjęć. Po szczegóły wycieczek, cenę oraz terminy zapraszamy Zofii:

Zofia Nowaczyk

tel. +48 602 415 180

e-mail: zofia.n@hotmail.com

facebook: https://www.facebook.com/TravelPhotoZofija


Czytaj więcej